Wpatrywałam się w napis przez kolejne piętnaście minut, niczym psychofani w swojego idola, tylko niestety z uczuciami przeciwnymi do uwielbienia. Ostatnie wydarzenia to było dla mnie za dużo. Wiadomości jeszcze jakoś znosiłam, ale to co wciąż leżało na moim łóżku sprawiło, że na prawdę zaczęłam się bać.
Will, mimo wszystkich naszych kłótni i docinania sobie, był kimś w kim zawsze mogłam znaleźć oparcie, kimś kto dawał mi niewyobrażalne poczucie bezpieczeństwa. Przy założeniu, że mogę go nigdy więcej nie zobaczyć traciłam grunt pod stopami.
Will, mimo wszystkich naszych kłótni i docinania sobie, był kimś w kim zawsze mogłam znaleźć oparcie, kimś kto dawał mi niewyobrażalne poczucie bezpieczeństwa. Przy założeniu, że mogę go nigdy więcej nie zobaczyć traciłam grunt pod stopami.
Jedni załamują się po stracie ukochanej osoby, miłości życia, kogoś dla nich najważniejszego. Dla mnie właśnie tym kimś był mój przygłupawy, starszy brat. I teraz to do mnie dotarło.
Przez ostatnie dni żyłam jak poparzona, w towarzystwie czułam się dobrze, ale sama w domu? Miałam wrażenie, że jestem ciągle pod obserwacją i w każdej chwili spodziewałam się nowej wiadomości. Gdy mój telefon wydawał jakikolwiek dźwięk, wpadałam w panikę.
Wyrwałam się z przemyśleń, kiedy ponownie dotarł do mnie okropny odór pakunku. Musiałam coś z nim zrobić, ale co. Nie mogłam go tak po prostu wyrzucić. Starając się zachować zimną krew i wypierając wszystkie myśli wstrzymałam powietrze, wzięłam pudełko do rąk i wyszłam na ogród.
Mieszkaliśmy na obrzeżach miasta, w przyjemnej i spokojnej okolicy, na niewielkim osiedlu. Każda parcela miała wystarczająco dużo miejsca wokół siebie i odgrodzona była od innych równo przystrzyżonym żywopłotem, zapewniającym trochę prywatności domownikom.
Było coś około za dwadzieścia czwarta, a co za tym idzie na dworze w pełni jasno - podeszłam więc tylko na kraniec ogrodu i umiejscowiłam paczkę u spodu żywopłotu. Postanowiłam, że zajmę się nią później, kiedy ochłonę i wymyślę co z nią zrobić.
Od zniknięcia Willa działy się coraz gorsze rzeczy. Sam fakt, że zaginął zmienił zwyczajną codzienność i choć ojciec bardzo starał się by w domu nie panowała grobowa cisza i ponura atmosfera, nie wychodziło mu to zbyt dobrze. Nie mam mu tego za złe, przez natłok pracy związanej z poszukiwaniem mordercy, który na dodatek jest najprawdopodobniej człowiekiem przetrzymującym o torturującym mojego brata, nie bywał w domu praktycznie wcale, oprócz ostatnich dwóch dni, które wziął ''wolne'' ze względu na mnie. Wracał wykończony najczęściej późnym wieczorem, szedł spać i znowu o piątej rano wstawał, szedł do pracy i wracał późno. Zdarzało się nawet, że sypiał na komisariacie i w domu w ogóle go nie było.
Próbuje mi pokazać, że nasze relacje się nie zmieniły uśmiechając się, zagadując, tylko kiedy dzieje się to raz do dwóch razy w tygodniu siłą rzeczy, tak własnie jest.
Robi co w jego mocy by znaleźć sprawcę, więc w takiej sytuacji dokładanie mu zmartwień jakimi są wiadomości, które ostatnio otrzymuję lub co gorsza dzisiejsza niespodzianka nie jest dobrym pomysłem. Mam świadomość, że powinnam go o tym powiadomić i pewnie popełniam błąd nie robiąc tego, ale po prostu nie mogę.
Niech najpierw zapewni bezpieczeństwo w mieście. To najważniejsze.
Robi co w jego mocy by znaleźć sprawcę, więc w takiej sytuacji dokładanie mu zmartwień jakimi są wiadomości, które ostatnio otrzymuję lub co gorsza dzisiejsza niespodzianka nie jest dobrym pomysłem. Mam świadomość, że powinnam go o tym powiadomić i pewnie popełniam błąd nie robiąc tego, ale po prostu nie mogę.
Niech najpierw zapewni bezpieczeństwo w mieście. To najważniejsze.
Siedziałam tak w swoim pokoju i siedziałam, myśląc i analizując, po czym postanowiłam zrobić dla niego coś miłego. Coś dzięki czemu ja sama choć trochę powrócę do realiów.
Otrząsnęłam się i przypomniałam sobie o nieszczęsnych drzwiach, na przeciw których siedziałam. Wiedziałam, że powinnam z nimi coś zrobić. Wyjęłam z ogromnego pudła na dnie szafy jakiś duży plakat i umiejscowiłam na nich tak, by zakrywał wyrycie. Logo zespołu Fall Out Boy idealnie wpasowało się w czarno-biało-szary wystrój mojego pokoju, więc wygląda jak powieszone tam celowo.
Przed wyjściem uchyliłam jeszcze okno, by wywietrzyć pomieszczenie, po czym zeszłam do kuchni. Starałam się zapomnieć o wszystkim co się stało w czym pomaga mi zawsze gotowanie.
Spojrzałam na czas i zaczęłam przygotowywać posiłek. W domu to ja byłam osobą, która przeważnie gotowała, ponieważ Will ma dwie lewe ręce, a tata zamawia coś do pracy, więc nie stanowiło to dla mnie większego problemu, a nawet powiedziałabym, że przyjemność. Skoro robiłam to przez ostatnie lata codziennie, musiałam to w końcu polubić.
Było już piętnaście po czwartej, więc zamiast obiadu zaniosę na komisariat wczesną kolację, ale trudno. Zazwyczaj gotowałam szybko i prosto, a tym razem postanowiłam, że zrobię nowoorleańskie gumbo, co zajmuje troszkę więcej czasu. Jednak ze względu na późną porę wybrałam ciut lżejszą wersję dania z grillowanymi krewetkami w formie sałatki, więc i tak zaoszczędzę jakieś dwie godziny, których potrzebowałabym przy tradycyjnym wariancie potrawy.
Całość zajęła mi nieco ponad dziewięćdziesiąt minut. Wyjęłam z szafki dwa pojemniki, rozłożyłam posiłek na ten dla mnie oraz ten dla taty i wraz z widelcami zapakowałam do torby. Przy okazji mój brzuch ponownie przemówił, co robił kilkakrotnie w ciągu gotowania przypominając mi, że nic nie jadłam odkąd rano wstałam. Zamówiłam taksówkę i w trakcie tych 20 minut oczekiwania aż przyjedzie, przebrałam się i poprawiłam makijaż.
Someone's POV
- Jak to wyszła?! - krzyknąłem do telefonu. Jak tym dwóm kretynom nie udało się utrzymać jej w domu? Jak można było spieprzyć tak banalne polecenie, no jak?!
- No wyszła... Myśleliśmy, że przesiedzi cały wieczór w pokoju, no bo przecież o to zadbaliśmy, a ona zamówiła taksówkę i wyszła. Nie mogliśmy nic zrobić.
Okej, spokojnie może nie jest, aż tak źle i nie zrobiła nic głupiego.
- Mam nadzieję, że ją śledziliście - powiedziałem, ciut ostrzej niż zamierzałem.
- Oj dobra zawaliliśmy jedno, ale o tym już pomyśleliśmy. Pojechała na komisariat.
No tego się nie spodziewałem.
- Znacie powód?
- Niestety nie... wiemy tylko tyle, że wzięła ze sobą trochę za dużą torbę.
Kurwa, czyli jednak. Zmartwiło mnie to, może być z nią trudniej niż myślałem.
- To co teraz robimy? - zapytał Luke i szczerze? Nie wiedziałem co mu odpowiedzieć.
Część mojego planu nie wypaliła, został tylko awaryjny. Milczałem przez dłuższą chwilę rozważając za i przeciw, milczeli i moi rozmówcy, gdyż wiedzieli, że tą decyzję muszę podjąć sam. A ja? W głębi duszy wiedziałem co muszę zrobić, bo nie miałem już innego wyjścia.
- Chłopaki, czas na plan B.
*
Shay's POV
Odkąd wsiadłam do taksówki towarzyszy mi to dziwne uczucie, jakby ktoś mnie obserwował. Wychodząc z domu nie zauważyłam nic nadzwyczajnego, lecz intuicja to intuicja, a moja nigdy mnie nie zawiodła. Gdy samochód zatrzymał się w dobrze znanym mi miejscu, zapłaciłam kierowcy i wysiadłam. Rozglądnęłam się jeszcze dookoła siebie, ale ponownie nic nie wydało mi się podejrzane. Weszłam więc na posterunek i udałam się prosto do gabinetu ojca. Po drodze mijałam znajomych ludzi, którzy patrzyli na mnie z lekkim niedowierzaniem i zagadywali jak to ja nie urosłam. Fakt, nie byłam tu przez dłuższy okres czasu. Kilka ludzi odeszło na emeryturę, przybyło trochę nowych, lecz Mollie - główna ''sekretarka'' wciąż pozostała w swoim królestwie.
- Cześć Mollie - uśmiechnęłam się do niej, starając zachowywać naturalnie.
- Witam panienkę, w czym mogę pomóc? - Starszej, poczciwej kobiecie zajęło chwilę uświadomienie sobie, że to ja jestem tą małą dziewczynką, którą czasem zajmowała się kiedy byłam młodsza. Kiedy jednak to do niej dotarło wyszła rozpromieniona zza lady i uściskała mnie mocno. - Shay, kochanie tak dawno cię nie widziałam - powiedziała czule.
- I vice versa, ciociu - odwzajemniłam uścisk, ciocia, nie ciocia, przyjęło się.
- Co cię tu przywiało, skarbie? - zapytała radośnie.
- Przesyłka dla komendanta - zaśmiałam się i uniosłam torbę z jedzeniem.
- Siedzi w gabinecie - odpowiedziała mi, zanim zdążyłam zadać pytanie - No idź, zanieś mu, na pewno się ucieszy, ale musisz obiecać, że przyjdziesz jeszcze, bo jestem ciekawa co tam się u ciebie działo, słoneczko.
A, nic takiego, tylko porwali mi brata, którego odciętą dłoń przysłali jako prezent na urodziny i dostaję wiadomości od jakiegoś obłąkanego psychola. Wszystko w jak największym porządku - pomyślałam sarkastycznie.
- Obiecuję Mollie - odpowiedziałam ruszając w stronę odpowiednich drzwi.
Po drodze złapałam kontakt wzrokowy z jednym z pracowników, nowy? Na pewno. Ale czy nie za młody jak na policjanta? Odwróciłam od niego wzrok nie wcześniej niż, gdy uprzednio pukając łapałam za klamkę, choć czułam, że on nadal patrzy na mnie. Od tego dziwnego uczucia uwolniłam się dopiero, kiedy znalazłam się po drugiej stronie ściany.
- Cześć tato - powiedziałam nieśmiało.
- Shay? A co ty tutaj robisz? - spytał wyraźnie zaskoczony moją wizytą u niego w pracy. Był właśnie w trakcie uzupełniania jakiś papierów, które od razu kiedy zobaczył moją twarz, wsadził do teczki i odłożył na bok.
- Mam nadzieję, że nie przeszkadzam - rzuciłam szybko. - Po prostu pomyślałam, że miło by było gdybyśmy zjedli razem. Chciałeś mnie dziś zabrać na obiad, a, że nie pojechaliśmy z mojej winy, przyniosłam coś tutaj - dodałam lekko speszona.
- Oczywiście, że nie przeszkadzasz, po prostu nie spodziewałem się ciebie tutaj. Jaka tam twoja wina, kochanie, źle się czułaś - okej, teraz trochę mi głupio, że go okłamałam. - Miło z twojej strony, że pomyślałaś o swoim staruszku - zaśmiał się.
- Oj daj spokój tato, nie jesteś aż taki stary.
- AŻ - roześmiał się mocniej. - No to co tam masz w tej torbie? Konam z głodu.
- Myślałam, że zjadłeś coś na lunch, więc zrobiłam tylko sałatkę.
- Oh, cokolwiek kochanie, uratowałaś mnie.
- Bez przesady - teraz to ja się uśmiechnęłam i wyjąwszy pojemniki z torby podałam jeden ojcu.
Siedzieliśmy tak jedząc i rozmawiając przez dobre pół godziny kiedy nagle do gabinetu wbiegła zdyszana kobieta oznajmiając:
- Peter, dostaliśmy wezwanie. Ruszamy natychmiast.
- Przepraszam Shay, muszę jechać, poczekaj tu proszę - odparł, wstając i łapiąc za kurtkę, odznakę i broń. - W razie gdy nie będzie mnie dłuższy czas poproszę kogoś by cię odwiózł, nie wracaj do domu sama, proszę - powiedział do mnie szybko.
Nie widziałam sensu dyskusji, że jestem już dorosła, więc tylko przytaknęłam.
- Co się stało? - zwrócił się, ale już nie do mnie, ubierając nakrycie.
Policjantka patrząc dotąd na ojca zwróciła oczy ku mnie, ale gdy ten kiwnął głową na znak, żeby mówiła, odparła tylko:
- Znaleziono zwłoki, Peter. Przykro mi to mówić, ale - zrobiła krótką pauzę, a po chwili wiedziałam już dlaczego - to może być twój syn.
Someone's POV
- Czy ciebie do reszty pojebało? - krzyknąłem od razu na wejściu do garażu.
- O, widzę jest i nasz lovelas - odparł, po czym razem z pozostałymi wybuchnął gromkim śmiechem.
- Zamknać ryje wszyscy i to już! - kurwa nie pozwolę sobie na kpiny.
Zamilkli.
- A ty! - zwróciłem sie do osoby stojącej na przeciw mnie. - Tak dobrze mi szło, a ty dzwonisz i oczekujesz, że mam wszystko zostawić i przyjechać tutaj? - wydzierałem się dalej. - Jeżeli przez to, zjebie to zadanie, sprawię, że następnym razem nie podniesiesz nawet tego cholernego telefonu, rozumiemy się?
- Cieszę się, że tak poważnie do tego podszedłeś, przyjacielu. - usłyszałem za sobą.
O, a to jest nowość.
- Nie wierzę, - odparłem. - Czyżby sam Drake Mikaelson zaszczycił nas swoją wizytą?
__________________________________________________________________
Czytasz = komentujesz!
Proszę?
Proszę?
Wracam tu na stałe, więc jeśli Ci się podoba, zrób mi tę przyjemność i poleć znajomym moje wypociny ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz